|
|
Świadectwa - cz. 1
01.
Do wszystkich którzy:
1. Szukają dobrego spowiednika.
2. Chcą się nawrócić, ale nie wiedzą jak.
3. Nie dają sobie rady z własnymi grzechami.
Kochani cieszy, że śmierć Jana Pawła II zachęciła Was do przemyślenia
na nowo Waszego życia. Z waszych wypowiedzi wynika, że postanowienia,
które uczyniliście nie były jednorazowym aktem woli, ale nie
bardzo sobie potraficie poradzić z ich realizacją. Pozwolicie mi na
kilka naprowadzeń?
Po pierwsze przeczytajcie trzeci rozdział Ewangelii św. Jana.
Jezus mówi tam do człowieka religijnego o nowym narodzeniu i
methanoi, czyli przemianie życia. Dosłownie oznacza to zwrot o 180
stopni (idę sobie ulicą tam --->, nagle coś się stało, zatrzymałem
się i idę przeciwną <---). Cos takiego stało się w moim życiu ponad
23 lata temu, a miałem wtedy 23 lata jak wielu spośród Was w tej
chwili. Po mniej więcej pół roku od tamtej decyzji powiedziałem
rodzicom - to jest nienormalne, co robię, muszę wrócić do
normalnego życia! No nareszcie zmądrzałeś, odpowiedzieli. Ale okazało
się, że zamiast ja zmądrzeć, to Oni w chwile później zgłupieli.
Z tego, co piszecie wynika jedno: macie dosyć dotychczasowego życia w
grzechu i bylejakości, chcecie to zmienić, nie wiecie jak. Bardzo
słusznie! Pozwólcie, że uświadomię Wam to, co już wiecie.
Bóg jest Święty i Wieczny. Nasze życie tu, jest grą, w
której stawką jest wieczność. Jan Paweł II pokazał to nam
wszystkim wyraźnie. Już wiecie, że wasze grzechy oddzielają Was trwale
od Boga. Chcecie to zmienić. Bardzo dobrze! Ale zanim się wyłożycie,
uprzedzę Was: wyłożycie się! Im prędzej tym lepiej! Nie ma takiego
doskonałego człowieka, który jest w stanie osiągnąć świętość i
niebo! Oprócz Jezusa Chrystusa. Jak mówi nam Pismo
Święte, był Człowiekiem i Bogiem. Nikt nigdy nie udowodnił Mu grzechu.
Zginął, bo oskarżono Go o bluźnierstwo, głosił, że jest Bogiem,
Mesjaszem. Ale ta śmierć była dla mnie, dla Ciebie błogosławieństwem.
Bo ani ja, ani Ty, do nieba się nie dostaniemy, nasza śmierć jest
zapłatą za nasz grzech. Jezus nigdy grzechu nie popełnił i jako
Bóg swoją śmiercią na Krzyżu w sposób doskonały
zadośćuczynił naszym grzechom. On jest mostem przerzuconym nad
przepaścią, która oddziela nas od Boga. Jedyne, co musimy
zrobić, by dostać się do nieba i osiągnąć świętość, to przyjąć tę
śmierć Jezusa za moje grzechy, oddać Mu swoje życie i prosić, by to On
mnie przez nie prowadził, by był moim Panem. Jezusa trzeba złapać za
rękę i trzymać ją mocno! Za każdym razem, gdy ją puścimy, zaczniemy
tonąc. To dobrze, bo to nas uczy tego, co jest najważniejsze w wierze,
czego musimy się nauczyć: trzymania się Jezusa (a nie nie grzeszenia).
Jezus przyjmuje naszą decyzję oddania Mu swego życia i to On nas przez
nie prowadzi. Swoimi, a nie naszymi drogami i wyobrażeniami o
świętości. Oznacza to różne rzeczy (np., że będziemy robili to,
o czym nigdy sami byśmy nie pomyśleli, albo, że niekoniecznie
pozbędziemy się od razu wszystkich grzechów - czasem trzeba
trochę poupadać, by nauczyć się pokory i zaufania Bogu, a nie sobie).
Oczywiście Wasze decyzje o spowiedzi, nawróceniu i zerwaniu z
grzechem są wspaniałe. Ale jeśli chcecie, by owoce waszych postanowień
były trwałe, musicie wszczepić się w Winny Krzew. On zapewni Wam soki
niezbędne do życia i wzrostu.
Na koniec dobra nowina: to już koniec kazania.
Michał
* * *
02. Dla mnie osobiście sakrament
pojednania, przestał być "dramatem" od momentu kiedy, zmieniłam
podejście do rachunku sumienia. Ze sporadycznego (kilka razy w roku)
tuż przed spowiedzią do prawie codziennego (przełożyło się to na
częstszą spowiedź), w ramach którego starałam się raczej znaleźć
odpowiedź na pytanie "dlaczego?" taka czy inna wina, zaniedbanie miało
miejsce. Takie podejście pozwoliło mi właśnie na odkrycie wielu
wcześniej pomijanych lub nieuświadamianych niewłaściwych postaw,
przywiązań, wyobrażeń, odczuć itd. Takie stawanie "twarzą w twarz" z
sobą samym nie jest może najmilszą rzeczą, ale bez tego trudno chyba
mówić o stałym zwracaniu się do Boga i faktycznym odwracaniu się
od grzechów mniejszych i większych. Przyrównałabym tę
sytuację do pielenia chwastów, drobne listki perzu wyratają
nieraz z malutkich korzeni, ale czasami głęboko w ziemi tkwi cały ich
kłąb - a na wierzchu tyko na początek kilka listków, dopiero
głębsze "przekopanie" pozwala na pozbycie się starych korzeni. Tak
chyba dzieje się z każdym z nas i może dlatego wiele osób boi
się spowiedzi bo nie jest jeszcze gotowa sama przed sobą na zobaczenie
a następnie usunięcie starych "korzeni". Jeżeli jeszcze będziemy
pamiętali, że Bóg bardziej niż my sami chce nam delikatnie i z
miłością pomóc w "pieleniu" - to może sam fakt mającej nastąpić
spowiedzi przestanie spędzać sen z powiek. Serdecznie cały
zespół i internautów pozdrawiam. Szczęść Boże. Barbara
Karpińska.
* * *
03. Szczęść Boże!!! Witajcie. Chcę Wam coś powiedzieć.
Ostatnio właściwie cały czas uważałam, że mam problemy ze swoim sumieniem.
Często nękały mnie wątpliwości czy dany grzech był jeszcze lekki czy już
ciężki i czy aby na pewno, czy mogę iść do Komunii itd, itp. Dzisiaj miałam
ten sam problem, a nawet mama mi mówiła, że ona by to powiedziała na następnej
spowiedzi. A ja jednak swoje - jakoś nie do końca mogłam się z nią zgodzić
i znowu miałam swoje wątpliwości co do mojego zachowania. Powiedziałam
sobie, ze zobaczę w kościele. Ksiądz poszedł do konfesjonału, minęło parę
minut... A ja cały czas myślałam... Jak Jezus może przyjść do mojego serca.
I nagle to serce zaczęło mi walić tak jak przed odpowiedzią z historii
w liceum (czyli jak młot). Jeszcze nigdy w kościele taka sytuacja mi się
nie przydarzyła. Coś mnie w stronę konfesjonału po prostu pchnęło. I wiecie,
co? Jak od niego odeszłam, było mi tak lekko! Prawdziwie lekko! ON mnie
uzdrowił!!! Wziął wszystko na siebie! Dzisiaj Go spotkałam i widzę świat
w innych kolorach. Teraz sobię myślę, że właśnie im cięższy grzech, tym
większą ulgę człowiek czuje. Moje sumienie jest dobrze ukształtowane.
Alleluja!!! Pozdrawiam gorąco wszystkich moderatorów i forumowiczów. Szczęsc
Boże!
* * *
04. Byłem dzisiaj u spowiedzi. Od razu lepiej sie
czuje. Tego Wam tez zycze. Zebysmy z czystym sercem i miłoscia mogli podzielić
się w Wigilię opłatkiem, a potem poszli na pasterke. Cos o śpiewaniu kolęd:
Nie bójcie się!!! U mnie Ks. Dziekan mówi zawsze: Jaki komu Pan Bóg dał
głos, to niech Go takim głosem chwali. Nasz Dziekan mocno fałszuje...
:)
* * *
05. Miałem taką sytuacje, iż przez wiele lat nie
byłem u spowiedzi. Ale Bozia w końcu dała mi "zdrowego kopniaka"
/ i chwała JEJ za to / - znalazłem się w szpitalu. Przystąpiłem do spowiedzi.
Gdy już odchodziłem uszczęśliwiony od konfesjonału coś mnie tknęło. Powróciłem
i zadałem księdzu pytanie: A co mam zrobić, gdy po czasie przypomną mi
się jeszcze jakieś grzechy, których nie wymieniłem? Ksiądz mi odpowiedział:
Masz wszystko odpuszczone, zacznij wreszcie żyć, z Bogiem. Może powyższe
komuś pomoże. Gorąco pozdrawiam
* * *
06. Chcialbym podzielic sie swoimi spostrzezeniami
na temat spowiedzi i grzechów popelnionych nieswiadomie. W swoim zyciu
przeszedlem okres w którym bylem osoba bardzo zajeta i zabiegana. W trosce
o sprawy doczesne odsunelem religie na plan dalszy. Swiadomie pisze religie,
a nie wiare, bo nie przestalem wierzyc w Boga tylko ograniczylem praktyki
religijne. Czesto nie mialem juz sily zeby isc do kosciola, a o spowiedzi
to lepiej nie mówic. Bardzo sie wzbranialem przed nia bo nigdy nie mialem
czasu zeby sie do niej porzadnie przygotowac. W koncu po 3 latach unikania
tej powinnosci spowiedz byla dla mnie juz niemal nieosiagalna. Bo pomyslalem
ze spowiednik jak uslyszy taka informacje to wygoni mnie z kosciola.
Kiedys jednak w okresie przedswiatecznym uslyszalem nauke na temat spowiedzi.
Kaplan zadal wtedy decydujace w moim przypadku pytanie: jak "dobrze"
chcesz sie przygotowac do spowiedzi? Czy poczekasz jeszcze 5 lat tylko
po to zeby stwierdzic ze wlasciwie to wiekszosci grzechów juz nie pamietasz?
Czy myslisz ze jak poswiecisz o 5 minut wiecej na rachunek sumienia to
twoja spowiedz bedzie lepsza? To przeciez nie lista grzechów, ale zal
za nie i postanowienie poprawy sa najwazniejsze (przy zalozeniu ze wyznajemy
szczerze wszystkie które pamietamy). Moze powinienes zrobic jak robotnik
na budowie. Po pracy sie umyj pobieznie na tyle na ile ci sie uda, a jak
dotrzesz do domu wtedy wezmiesz kapiel. Bardzo mi sie spodobala ta przenosnia.
Uzmyslowila mi ona, ze spowiedz nie jest prezentem dla nas na szczególne
okazje. Wydaje mi sie, ze jest to bardzo istotna czesc prozy naszego zycia.
Dzieki spowiedzi jest nam latwiej sie pozbierac po naszych upadkach, a
dzieki temu, ze posilamy sie Najswietszym Sakramentem latwiej nam wytrwac
w czystosci. To wlasnie Jego przyjmowanie jest dla mnie najbardziej motywujace
do tego zeby próbowac isc "prosta droga". Mysle ze ta pierwsza
(moze niedoskonala) po tak dlugim okresie spowiedz o która sie modlilem,
a do której poszedlem bardzo spontanicznie bez szczególowego i dokladnego
przygotowania (poczulem ze teraz albo nigdy), dokonala ogromnej zmiany
w moim zyciu. Przelamalem bariere która zbudowalem miedzy soba a Panem
Bogiem. Dotarlo równiez do mojej swiadomosci stwierdzenie jednego z kaplanów,
ze nie ma nic wiekszego na swiecie niz Boze Milosierdzie. Bo to wlasnie
na nim opieramy nasza spowiedz i dzieki niej mozemy powrócic na "wlasciwa
strone". Uzmyslowilem sobie ze moja spowiedz nie jest jakas szczególna
ofiara dla Pana Boga, tylko Jego darem dla mnie. Obecnie staram sie uczeszczac
do spowiedzi raz w miesiacu, bo odczuwam taka duchowa potrzebe. Nie czuje
sie przez to oczywiscie lepszy bo wolalbym nie potrzebowac spowiedzi,
ale dzieki niej jest mi o wiele latwiej zyc. Nie obawiam sie takze ze
spowiedz raz w miesiacu to za czesto bo ksieza w parafii do której uczeszczam
bardzo zachecaja wiernych do spowiedzi i chetnie sluza nam w konfesjonale.
I jeszcze moja opinia na temat grzechu popelnionego nieswiadomie badz
pod przymusem. Uwazam ze jesli w jakims momencie swojego zycia uswiadomimy
sobie, ze kiedys (chocby pare dni wczesniej, a moze wiele lat wczesniej)
popelnilismy grzech, to nalezy sie z tego wyspowiadac. Byc moze wlasnie
Pan Bóg daje nam taka szanse po to, abysmy mogli sie oczyscic z podswiadomego
leku, ze to, co minelo juz przepadlo i nie mamy szansy na poprawe, oraz
watpliwosci czy zgrzeszylismy czy nie. Mysle ze przy konfesjonale nalezy
wyjasnic spowiednikowi, ze jest to grzech zapomniany, lub ze dopiero teraz
zdajemy sobie z tego sprawe. Mysle, ze ocene naszych czynów i mysli lepiej
pozostawic Panu Bogu, On wie najlepiej czy byl to grzech czy nie. A jesli
nie byl to czym ryzykujemy spowiadajac sie z tego? Chyba tylko tym ze
bedziemy dzieki temu spokojniejsi. Na zakonczenie chcialbym wezwac wszystkich
tych którzy obawiaja sie spowiedzi aby tak jak ja sie pomodlili proszac
Pana Boga o odwage i okazje do przystapienia do szczerej i dobrej spowiedzi.
Wierzcie mi ze wasze zycie moze sie zmienic dzieki temu na lepsze. Pamietajcie
ze nigdy nie jest za pózno i teraz nadszedl ten wlasciwy moment. Zwlaszcza
teraz zeby zrzucic jarzmo i powitac Chrystusa Zmartchwychwstalego w nowym
lepszym wcieleniu. Pamietajcie ze Pan Jezus na krzyzu darowal grzechy
lotrowi, bo wiedzial ze jego zal jest szczery. To powinno byc dla nas
najlepsza nauka i zacheta. Róbmy swoje (spowiadajmy sie) a reszte zostawmy
Bogu. Na zakonczenie chcialbym zlozyc serdeczne zyczenia swiateczne i
podziekowania prowadzacym ten serwis, moderatorom i uczestnikom. Dzieki
ze jestescie. Tomasz 2
* * *
07. Opowiem jak to ze mna bylo.
Co najmniej siedem lat bylem poza Kosciolem. Bo chociaz do tego murowanego
chodzilem co niedziele, to jednak konfesjonal, to byla dla mnie "taka
budka". Potem przyszlo opamietanie i nastepnych kilka lat strachu
przed konfesjonalem. Takze i ja chcialem najpierw rozmowy z ksiedzem poza
konfesjonalem. l nic z tego nie wyszlo. Kiedys sobie powiedzialem: niech
sie dzieje co chce. przechodzac obok kosciola wstapilem do niego. W konfesjonale
palila sie lampka ale ksiedza nie bylo widac. Chowal sie za fioletowa
zaslona, tylko stula wisiala jednym koncem na zewnatrz. W kosciele nie
bylo - poza mna i spowiednikiem -nikogo. Nawet sie nie przygotowywalem,
od razu podszedlem do"kratek". Rozpoczalem takze nietypowo:
- Prosze mi wybaczyc, ale jakbym zaczal odmawiac te wszystkie modlitwy
i przestrzegal tego calego ceremonialu, znowu bym stchórzyl.
Ksiadz na te moje slowa jakby sie obudzil. Zmienil swoja pozycje - usiadl
jakby wygodniej - i powiedzial spokojnie:
- Prosze, prosze mów co cie gryzie.
- Chodzi o to, ze ja juz przeszlo siedem lat nie bylem u spowiedzi
- A dlaczego teraz zes przyszedl? - dopytywal sie spowiednik
- Bo juz mam dosc takiego poganskiego zycia.
Nie pozwolil mi juz nawet na wyznanie grzechów, mówiac, ze go moje grzechy
niewiele obchodza a Pan Jezus, któremu je mam wyznac zna je lepiej niz
ja sam.
Niespodziewanie mnie zapytal.
- Kibicujesz?
- Pewnie? - odpowiedzialem zdumiony.
- A komu kibicujesz?
- Ruchowi.
- Tóz wiysz, co Ci powiym? Kejby Ruch miol takich kibiców, jaki z ciebie
jest katolik, to juz downo by grol nie w piyrszyj lidze ale co nojwyzyj
we A-klasie. A za pokuta... ; i zobowiazal mnie do przyjscia do spowiedzi
za dwa tygodnie. No i bylo po wszystkim.
"Powiadam wam: Tak samo w niebie wieksza bedzie radosc z jednego
grzesznika, który sie nawraca, niz z dziewiecdziesieciu dziewieciu sprawiedliwych,
którzy nie potrzebuja nawrócenia." Lk 15, 7
tak powiedzial Pan Jezus.
Pokój i Dobro! tis.
* * *
08. Boje sie iść do spowiedzi.
Hej, witaj w klubie. Powiem Ci, jak było ze mną. Również po latach i
również
z wielkim strachem. Zaczęłam sobie chodzić do Kościoła. Aby sama się
sprawdzić, czy naprawdę tego chcę. Chciałam, jak się okazało. Ale bardzo
nie
chciałam pój¶ć do spowiedzi tak zwyczajnie, nie chciałam stan±ć w
zwyczajnej
kolejce bo bałam się, że zostanę potraktowana zbyt zwyczajnie. A zwyczajną
nie byłam. Poza tym, ciężar moich wieloletnich grzechów tak mnie
przywalał,
że sobie beczałam. I mocno obawiałam się, że podczas spowiedzi będę po
prostu beczeć. Więc... zadzwoniłam do parafii. Księdzu, który odebrał
telefon
powiedziałam, w czym jest problem. Skierował mnie do proboszcza, jako
najodpowiedniejszego na taka spowiedź życia. Więc zaczęłam ścigać
proboszcza
przez telefon. Za czwartym razem - udało się. To wszystko działo się
jednego
dnia, moja desperacja graniczyła z obłędem, ale bałam się, że następnego
dnia może zabraknąć mi odwagi. Umówiłam się z nim na wieczór, na godz.
20.00.
Tak jak podejrzewałam, uryczałam się po pas. Ale bardzo mi pomógł, był
serdeczny, zadawał pytania, na które odpowiadałam - było to jakimś
ułatwieniem dla mnie. Gdy pytanie było bardzo blisko sfery mego
największego
bólu - powiedziałam. To, co spędzało sen z oczu, co tak bolało. Więc
wierzę,
że można. Trzeba bardzo chcieć. I bardzo żałować. I radzę nie odkładać
tego
wielkiego wydarzenia na jakieś nie kończące się jutro.
Życzę powodzenia i odwagi, trzymaj się!
* * *
09. Szczęść Boże! Chciałam podzielić sie radością!
Pierwszy raz w życiu przeżyłam bardzo wyjątkowe rekolekcje... Wspaniały
ksiądz. Pierwszy też raz przełamałam się i porozmawiałam z księdzem w
czasie Spowiedzi. Choć to trudny czas na spowiedź (dużo ludzi, mało
czasu).
I życzę każdemu, przy okazji Świąt Zmartwychwstania, by choć przez chwilę
wstając od konfesjonału poczuł tę lekkość.
Myślę, że Bóg cały czas nas doświadcza, ale nawet jak jest bardzo źle,
teraz wiem ze należy wybrać tę najtrudniejszą drogę, mimo bólu i
cierpienia.
Dzięki temu, otrzymałam od Boga największy dar jakim jest Przyjaźń
drugiego człowieka...
Życzę każdemu mądrych wyborów i oddania się Bogu w podejmowaniu trudnych i
życiowych decyzji, bo warto! Nagroda zawsze czeka...
Otwórzmy się bardziej na ludzi, oni są obok i czekają na nasza pomoc!
Pozdrawiam Justyna
* * *
10. Spowiedź stała się dla mnie o wiele
łatwiejsza, od kiedy zaczęłam koncentrować się przede wszystkim na miłości
Pana Jezusa, a nie na sobie. Idąc do spowiedzi wiem, że czeka tam na mnie
mój najlepszy Przyjaciel, który umie tylko kochać! Staram się oczyszczać z
grzechów po to, aby być coraz bliżej Niego, coraz bardziej żyć dla Niego!
To daje prawdziwe poczucie szczęścia i sensu!
Bardzo dużo pomógł mi w tym mój znajomy ksiądz - kolega ze studiów, który
sam autentycznie dąży do świętości! Ewa
|
|
|