|
|
o. Stanisław Morgalla SJ
Jak to powiedzieć, żeby nie powiedzieć
Częstą barierą przed wyznaniem grzechów
w konfesjonale jest wstyd lub lęk. Przyznanie się do winy zawsze wiele
nas kosztuje i jest krępujące. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś o
zdrowych zmysłach będzie beznamiętne wyznawał własne słabości czy
niegodziwości. Uczuć w konfesjonale nie unikniemy. Moim zdaniem one są
cennym wzmocnieniem wyznania grzechów i żalu za nie.
Uważny spowiednik niczym pudło rezonansowe wychwytuje te uczucia. Nie
tylko wie, czy penitent żałuje swoich grzechów, ale też wyraźnie
to odczuwa. Być może nawet to odczuwanie jest ważniejsze, bo trudno je
oszukać, czego nie można powiedzieć o rozumie. Zwłaszcza jeśli penitent
za wszelką cenę stara się zakamuflować jakiś grzech, a spowiednik jak
diabeł święconej wody unika niepotrzebnych problemów w czasie
obowiązkowego dyżuru.
Nowomowa
A niezliczone są sposoby na wyznawanie tych
najbardziej wstydliwych grzechów tak, by ksiądz się ich domyślił
i nie zadawał zbędnych pytań! Przyznam, że czasem toczy się swoista gra
między penitentem i spowiednikiem, w której chodzi o dopełnienie
formy z wyraźnym uszczerbkiem dla istoty spowiedzi, którą
stanowią żal za grzechy i postanowienie poprawy. Można pokusić się o
stwierdzenie, że powstała spowiednicza nowomowa. Penitenci mają bardzo
bogaty zasób eufemizmów i określeń zastępczych,
których używają przy wyznawaniu najtrudniejszych dla siebie
grzechów. Niektórzy używają ich z premedytacją, z
intencją ukrycia lub złagodzenia swojego przewinienia, inni po prostu
nie potrafią ich nazwać i używają określeń zasłyszanych w mediach lub
pochodzących z mowy potocznej.
Najczęściej dotyczy to sfery szóstego przykazania, grzechu
masturbacji lub przedmałżeńskich relacji seksualnych. W tej materii na
przestrzeni ostatnich dziesięcioleci zachowanie ludzi bardzo się
zmieniło i dziś niestety nikogo nie dziwi wspólne życie przed
ślubem, które uwzględnia kontakty seksualne. Najczęściej przy
takich okazjach w konfesjonale słyszy się wyznanie w rodzaju:
“Kochałem się ze swoją dziewczyną" lub “Spałam z
chłopakiem". W języku potocznym wydaje się ono jednoznaczne, ale w
konfesjonale nasuwa wątpliwości co do świadomości grzechu.
“Spaliśmy ze sobą" - to nie to samo, co “popełniliśmy
cudzołóstwo" lub “zgrzeszyliśmy przeciw szóstemu
przykazaniu" czy nawet “współżyliśmy ze sobą".
Nie chodzi mi o jakieś czepianie się słów, ale o zauważanie
ważnych zmian na poziomie samego języka. Język wyraża przecież nie
tylko proste i oczywiste treści, ale także naszą świadomość, jej
głębię. Nie bez powodu pranie mózgu w systemach totalitarnych
zaczynało się od poprawiania języka i tworzenia nowomowy. Wystarczy
wspomnieć książki G. Orwella czy komunistyczny bełkot, którym
posługiwała się PZPR. Podobną operację na języku można obserwować we
współczesnej pop-kulturze, dlatego nie bez znaczenia jest
jakiego języka używają młodzi przy wyznaniu grzechów. Młody
człowiek, który mówi, że “uprawiał seks", wcale nie
wyraża tym samym głębokiego przekonania o grzechu, ale przyznaje się do
robienia czegoś, czego Kościół zakazuje. Przecież robi to, co
wszyscy w jego wieku robią: uprawia seks tak samo jak sport. Sumienie
nie wyrzuca mu tego jako grzechu ciężkiego, ale co najwyżej jako
przekroczenie normy, podobne do jeżdżenia rowerem pod prąd. Zdarzyło mi
się, że gdy przypomniałem o ciężarze tego grzechu, w odpowiedzi
usłyszałem zdziwione: “Ależ proszę księdza, ja już mam 18 lat". A
to dopiero pierwsze pokolenie wychowywane w wolnej Polsce...
Podobne językowe zabiegi dotyczą także mówienia o innych
grzechach, a ich autorami bywają przedstawiciele duchowieństwa, jak i
wykształconego laikatu. Przykłady można mnożyć. Przyznać się do tego,
że “minąłem się z prawdą", to nie to samo, co powiedzieć, że
“skłamałem". Powiedzenie wprost, że “kradłem", w niczym nie
przypomina elegancji sformułowania: “skorzystałem z luk w prawie
podatkowym". “Jestem krzywoprzysiężcą" brzmi zupełnie inaczej niż
“pomogłem w sądzie mojej dalszej rodzinie", “załatwiłem
sobie rentę" to coś zupełnie innego, niż “dałem łapówkę".
Więcej ortopatii niż ortodoksji
Nasz problem z przyznawaniem się do winy
wynika chyba z nieakceptowania reguł walki duchowej, która
zakłada nieustanny wysiłek, zwycięstwa, ale i klęski (które nie
są jednoznaczne z grzechami!). Powiedziałbym nawet, że zanika w nas
świadomość tej walki. Straciliśmy poczucie nieustannego zmagania się
ludzkiego serca, zmagania nie tylko między dobrem i złem, ale także
między dobrem rzeczywistym a pozornym. Wolimy wizję statyczną własnego
życia duchowego, frontony, które można utrzymywać w czystości,
dlatego regularnie je pobielamy jak ewangeliczne groby. W
rzeczywistości życie duchowe jest szalenie dynamiczne, wielobarwne: kto
nie podejmuje walki, ten przegrywa. To sfera, w której jak
nigdzie indziej obowiązuje “efekt motyla": wielkie zdrady i
skandale zaczynają się od zlekceważonych drobnych niewierności i
półprawd. Tymczasem my nie umiemy pogodzić się z porażką, nie
godzimy się na swoją słabość, dlatego wolimy zafałszować prawdę i robić
dobrą minę do złej gry. Trudno nam samym się z tym uporać, a co
dopiero, jeśli musimy do tej prawdy dopuścić inne osoby.
Trudno powiedzieć, czy spowiadający się najbardziej boją się
spowiednika, Boga czy też właśnie samego przyznania się do grzechu.
Pewnie wszystkiego po trochu albo też jednoczesnego dramatycznego
zapętlenia, tj. reakcji Bożego przedstawiciela na wyznanie
grzechów. Niestety reakcje te są często nazbyt emocjonalne.
Gniew, złość, wstręt czy nawet nienawiść spowiednika, które
znajdują swoje przełożenie na konkretne słowa, a nawet gesty, są
niebezpiecznym nieporozumieniem. Gwałtowne uczucia spowiednika, choć
mają prawo się pojawiać, powinny być trzymane na wodzy. Tym bardziej że
podnoszenie głosu, krzyki i połajanki, które niestety się
zdarzają, są często tym silniejsze, im większą frustrację i bezsilność
za sobą kryją. Pod względem skuteczności są odwrotnie proporcjonalne do
zamierzonego celu. Lepiej być nadmiernie życzliwym niż zbyt ostrym czy
agresywnym.
Mówię tu oczywiście o sferze emocji w konfesjonale, a nie o
poprawności nauczania, choć może i na ten temat warto zrobić pewną
dygresję. W konfesjonale nie ortodoksja jest najważniejsza, ale
ortopatia, czyli zdolność właściwego odczuwania. Nie jest przypadkowe,
że tak doskonale rozumiemy słowo ortodoksja, a znaczenia pojęcia
ortopatia będziemy poszukiwać w słownikach wyrazów obcych. W
naszym polskim Kościele bowiem zbyt dużą wagę przywiązujemy do
poprawności wiary, ze szkodą dla przeżycia religijnego, dla
doświadczenia religijnego, które bez uczuć i emocji jest zimne i
puste. Gdyby było inaczej, moglibyśmy się spowiadać maszynie liczącej.
Konfesjonał to nie komora celna na pograniczu ziemi i nieba, lecz
miejsce spotkania osób, w którym pod osłoną znaków
uczestniczy sam Bóg. W imię czego zatem wykluczać z tego
spotkania emocje i uczucia, które właściwie traktowane mogą
bardzo pomóc autentycznemu doświadczeniu religijnemu?
“Pogromca dusz" w piżamie
Lęk, wstyd, żal są więc mile widziane na
spowiedzi. Tym milej, im bardziej wyraźnie korespondują z rozumem i
wolą człowieka, czyli im bardziej są wyrazem zintegrowanej i dojrzałej
osobowości. Każdej ludzkiej czynności towarzyszy jakaś emocja lub
uczucie, więc i spowiedź powinna mieć emocjonalne zabarwienie. Odrobina
lęku nie jest zła, podobnie jest ze wstydem czy żalem, które w
naturalny sposób wiążą się z tym sakramentem. Bez tremendum
także i fascinosum1 byłoby pozbawione smaku! Lęk nie tylko straszy, ale
i ostrzega przed niebezpieczeństwem. Nie jest nim jednak spowiedź, ale
grzech i uporczywe w nim trwanie.
Lęk może też wynikać z chorobliwej nadwrażliwości lub z jakichś
traumatycznych doświadczeń, np. ze spotkania ze zbyt porywczym
księdzem. Co robić w przypadku panicznego lęku przed spowiedzią?
Przychodzi mi na myśl metoda terapeutyczna nazywana “intencją
paradoksalną W. Frankla", polega ona na prowokowaniu sytuacji lękowej.
Panicznie boisz się spowiedzi u ks. X., to poproś go o spowiedź i
najlepiej na samym początku powiedz, jak bardzo się boisz. Lęk się
zmniejszy lub ustąpi. Może nie zadziała to w każdym przypadku, ale tym
zdrowszym i nieznerwicowanym na pewno pomoże. Innym sposobem na lęk
przed spowiednikiem jest prosta wizualizacja, tj. wyobrażenie sobie go
w sytuacji odmiennej, np. w piżamie lub na grządce pietruszki. To
automatycznie zmniejsza nadmierny niepokój przed konkretnym
człowiekiem, nawet jeśli będzie to największy “pogromca dusz" w
okolicy. Każdy ma jednak własne i niepowtarzalne lęki, które
można zrozumieć jedynie w szerszym kontekście jego osobowości, dlatego
trudno podać uniwersalne rozwiązania.
Przede wszystkim jednak nie należy tłumić lęku, ani tego
traumatycznego, ani naturalnego. Zwykle kończy się to unikaniem
spowiedzi przez długie lata lub unikaniem wyznania grzechów,
które są źródłem tych lęków. W konsekwencji grozić
to może duchową stagnacją, a nawet zatwardziałością serca. Dotyczy to
nie tylko świeckich, ale i kapłanów. Spowiadałem już w życiu
kapłanów, którzy po urazie wyniesionym z konfesjonału
sami przestali się spowiadać, i to na wiele lat, będąc jednocześnie
bardzo wyrozumiałymi spowiednikami.
To nie jest sentymentalizm
Oczywiście dla ważności spowiedzi cała ta
emocjonalna atmosfera w konfesjonale jest niepotrzebna. Tym niemniej
gdybyśmy sprowadzili wszystko do kwestii ważności, to groziłby nam z
kolei formalizm, z którym nagminnie stykam się przy okazji
spowiedzi świątecznych. Jego przejawem jest to, że dorośli,
inteligentni ludzie spowiadają się jak dzieci przed Pierwszą Komunią.
Utrwalili sobie jeden schemat spowiedzi i trwają w nim przez całe lata.
Nawet formułka wstępna pozostała ta sama, nie wspominając już o części
wyznawanych grzechów. Ta formalna poprawność działa na mnie
zawsze alarmująco. Widać reforma sakramentu spowiedzi i jego nowa
formuła nie dotarła do zwykłych chrześcijan.
Ambicją spowiednika powinno być to, aby penitent wzbudził w sobie żal
doskonały, czyli miłość do Boga, a do tego konieczne jest poszerzenie
jego wiedzy religijnej i - co najważniejsze - pouczenie go o ogromie
Bożej miłości i miłosierdzia. Penitent powinien nie tylko dowiedzieć
się o Bożej miłości, ale poczuć się bezwarunkowo kochany także przez
kapłana, który słucha jego spowiedzi. To nie jest
sentymentalizm, ale głęboko ojcowskie uczucie, które dociera
lepiej niż straszenie piekłem czy Bożymi plagami.
o. Stanisław Morgalla SJ
Źródło:
http://www.katolik.pl/index1.php?st=artykuly&id=1417
Inne artykuły:
|
|
|